Na kilka dni przed wylotem na Papuę Nową Gwineę ks. Robert Ablewicz MSF udzielił wywiadu naszemu Prowincjalnemu Referatowi Misyjnemu MSF
Od kilku miesięcy
przebywa Ksiądz w Polsce. Nie tęskni Ksiądz za swoimi Papuasami?
Oczywiście, że tęsknię. I
za moimi, i za nie moimi, bo Papua jest dość bogata w plemiona. Często bywamy
na parafiach u naszych współbraci, jeździmy na zastępstwa, a więc to są też
nasi ludzie. Znają nas, szanują, często goszczą, witają. Więc nawet jeżeli nie
są z mojej parafii, to i tak są moi przez to, że jako Misjonarze Świętej
Rodziny z nimi pracujemy. Mam z nimi stały kontakt, prawie codziennie dostaję
od nich wiadomości. W dobie internetu jest to o wiele prostsze. Będąc w Polsce,
dostaję informacje od sióstr, księży, biskupów, od kleryków itp. Mam też kontakt
ze zwykłymi ludźmi, którzy gdy akurat mają zasięg, to chętnie dzielą się tym,
co się u nich właśnie dzieje. To jest takie piękne: oni nie mówią „przywieź mi
to i tamto”, ale mówią „tęsknimy za Tobą” - to mnie bardzo porusza. Mają
świadomość różnic w warunkach i możliwościach w świecie, w którym my żyjemy.
Europa ma duży potencjał, środki, jest rozwinięta, ma historię. I oni chyba się
boją, że mi się tutaj bardziej spodoba, że ten świat mnie przekupi… Jedyne, co
mogłoby mnie przekupić, to ludzie: rodzina, przyjaciele, wspólnota.
A jak wygląda u
Księdza sprawa aklimatyzacji w nowych warunkach? Długo to trwa?
Rzeczywiście, jak
przyleciałem do Polski w czasie pandemii, w lipcu 2020 r., czyli wtedy gdy
Europa była zmieniona przez restrykcje, lęki i obawy, to długo nie mogłem się
pozbierać. Ale jak się wraca do Papui (teraz jestem drugi raz w Polsce na
urlopie), to na początku mam doła. Muszę zostawić tych, których kocham:
rodziców, rodzeństwo i przyjaciół. Ale trzeba się przestawić. Nie mogę żyć w
rozdarciu, bo Papuasi wyczują, że są ciężarem dla mnie, że jestem smutny, bo
tęsknię „za moją wioską, za moim plemieniem”. Oni to rozumieją. Gdy im
tłumaczyłem przed wyjazdem do Polski, że jadę zobaczyć moją wioskę, moje
plemię, moją rodzinę, moje rodzeństwo, to oni to zrozumieli i uszanowali. Ale jakbym
powiedział, że jadę na wakacje, to zapewne by mi odpowiedzieli: „możesz
odpocząć tutaj, my nie będziemy Ci przeszkadzać”. Dla nich rodzina jest bardzo
ważna. Jeżeli nawet ktoś wyjedzie z ich wioski, to bardzo tęsknią.
Gdzie łatwiej głosić
Słowo Boże, w Polsce czy w dalekim buszu? Jak z perspektywy 7 lat pracy na
Papui Ksiądz by to ocenił? Czym różni się nasza polska religijność od tej, jaką
obserwuje Ksiądz na Papui? Mam wrażenie, że w Polsce przeżywamy obecnie kryzys
wiary.
Tutaj w Polsce, może
przez to, że ten świat jest taki zracjonalizowany, autorytet Boga jest odrzucany.
Ewangelizacja polega więc na odnowie życia duchowego, na ponownym postawieniu
na Pana Boga. Dla wielu stał się On elementem życia, ale nie jest fundamentem,
nie jest autorytetem. Dostrzegam, i to jest smutne, że ciągle trzeba Pana Boga
bronić, ciągle trzeba Go usprawiedliwiać, argumentować wartość Słowa Bożego. A
dzisiejsi ludzie odrzucają Boga jako wartość. Łatwiej jest im przyjąć nauczanie
np. Buddy (jako wiarygodne, dające jakieś wskazówki) niż Jezusa, który przecież
dokonał znacznie więcej. Gdy przez ostatnie miesiące głosiłem kazania w Polsce,
to ciągle musiałem udowadniać, że Słowo Boże naprawdę działa. Jezus jeżeli jest
autorytetem, to nie jest autorytetem wiary, ale dobrego człowieka.
Natomiast w Papui nie
trzeba bronić i usprawiedliwiać Pana Boga, nie trzeba udowadniać jego obecności
i działania, przekonywać, że On jest i że Jego słowo ma sens. Msze święte
sprawujemy tam codziennie i ludzie lubią słuchać, co do nich mówimy. Mnie się
tam dobrze głosi Dobrą Nowinę, gdyż po prostu opowiada się o Panu Jezusie. Na
przykład Jezus przyszedł do chorej teściowej Piotra, po prostu wszedł do domu,
chwycił chorą za rękę i ją uzdrowił. Jak to im się opowiada, w ich
rzeczywistości, to to już jest wow!
Proszę przypomnieć,
jakie akcje prowadzicie jako misjonarze, wśród Papuasów.
Każdy z nas misjonarzy
jest na osobnej misji, które się różnią w zależności od miejsca, diecezji,
położenia. Podobne jest to, że mamy wspólnotę parafialną, główny kościół (bazę)
i najczęściej kilka stacji bocznych (których może być nawet 18). Każda ma swoją
specyfikę i każdy misjonarz podejmuje inne dzieła. Np. ks. Bogdan Cofalik MSF
prowadzi zajęcia sportowe (siłownia, podnoszenie ciężarów), ks. Damian Szumski
MSF - oprócz parafii ma szkołę, przedszkole, ostatnio zorganizował bibliotekę, ma
także Sanktuarium Maryjne, które znajduje się na terenie naszej diecezji. Odczuwamy
ogromną pomoc Matki Bożej w staraniach o to, by w naszej prowincji odchodzić od
sangumy, która polega na tym, że tubylcy palą kogoś oskarżonego o czary. Wstawiennictwo
Maryi jest nam bardzo potrzebne. Dzięki niej można zmieniać myślenie ludzi, przekonując,
że Jezus ze złem może wygrać i wygrał, i że nie musimy palić człowieka na
oczach rodziny i w miejscu publicznym, bo to jest większe zło.
Ja natomiast m.in. opiekuję
się domem dziecka, który obecnie nie jest na terenie mojej parafii, był
niedaleko Centrum Młodzieży, które prowadziłem. Teraz będę na innej parafii,
ale nadal z nim współpracuję, dalej pomagam, bo jest taka potrzeba. W parafii
mamy zawsze szkołę, szpital, czasami jest przedszkole, szkoła średnia i jako
misjonarze o nie dbamy. Po powrocie na Papuę będę pracował w parafii Ialibu i
na prośbę biskupa będę tam budował Szkołę Nowej Ewangelizacji. Będzie to
ośrodek formacyjny dla liderów, dla animatorów. Podejmowałem tam już dzieła
nowej ewangelizacji, ale teraz będąc misjonarzem miłosierdzia, i od powołań, i
od młodzieży, chciałbym to wszystko uporządkować. Robię to, aby kształtować
myślenie ewangeliczne, aby w momencie, gdy np. ludzie będą chcieli spalić kogoś
za czary, znalazł się ktoś, kto postąpi ewangelicznie, a więc w imię Jezusa
Chrystusa obroni tę osobę. Gdy my, misjonarze lub osoby przez nas wybrane będziemy
w pobliżu, to oni tego nie zrobią, wiedząc, że nie boimy się ich duchów, tego
zła, i że na to zupełnie inaczej patrzymy. Chcemy, aby liderzy/animatorzy
kształtowali myślenie, pogłębiali duchowość i zmieniali swoją postawę, ale to
wymaga głębszej formacji i musi być systematyczne. Dopiero wtedy będą mogli iść
dalej i kształtować myślenie kolejnych osób. Na początku w Szkole Nowej
Ewangelizacji będziemy pracować wśród swoich parafian. Mamy tam już
nauczycieli, którzy wcześniej podejmowali ze mną pewne inicjatywy. Zanim
przejmą konkretne sprawy, trzeba ich poprowadzić. Będziemy bazować na
materiałach, które otrzymałem od samego Prado Floresa, założyciela Szkoły Nowej
Ewangelizacji. Cel jest prosty: stworzyć domy - oni to nazywają domami
zmartwychwstania. Chodzi o małe wspólnoty, które będą się regularnie spotykały;
z tych spotkań wynikną spotkania miesięczne dla większych grup, potem kwartalne
już na coraz wyższym poziomie. Celem jest oczywiście zgłębianie Ewangelii,
poznanie Chrystusa i świadczenie o Nim.
Jako Referat Misyjny
prowadzimy Dzieło Grupowej Adopcji Dzieci…
Tak, to bardzo ważna
sprawa i ogromna pomoc dla nas. Widząc, jaka jest kultura papuaska, staram się
pomagać grupowo, np. dzieciom w domu dziecka (obecnie w „moim” domu przebywa 13
dzieci), realizując projekty, z których skorzysta większa grupa dzieci lub
młodzieży. Np. jakiś czas temu, dzięki ofiarności Grupy Misyjnej z Rzeszowa,
zakupiłem dla domu dziecka maszynę do szycia i jedzenie. Tej maszyny używają do
dzisiaj. Ze środków, które otrzymujemy, pomagamy także indywidualnie konkretnym
osobom (np. opłacając naukę w szkole średniej), ale o tym wie tylko najbliższa
rodzina. Chodzi o to, aby w innych nie wzbudzać uczucia zazdrości. Nie chcemy
rozdawać pieniędzy „na prawo i lewo”, bo wiemy, że to zawsze psuje. Chcemy
pomagać konkretnie, ale ci, którzy korzystają z naszej pomocy wiedzą, że muszą
tę pomoc odpracować. Mam np. Reksa, wspaniałego stolarza. Gdy się poznaliśmy
dysponował naprawdę podstawowymi narzędziami. Przez jakiś czas pomagał mi w
parafii, dużo rzeczy udało się nam zrobić, ale niektóre z nich wymagały
bardziej precyzyjnych narzędzi. W pewnym momencie zdecydowałem się więc kupić bardzo
dobre, drogie narzędzia. Gdy skończył pracę nie miałem jednak pieniędzy, aby mu
zapłacić. Chciałem rozłożyć spłatę na raty. I wtedy usłyszałem: „wiesz Pater,
ja jednak wolę te narzędzia”. Zgodziłem się na to. Dlaczego? Bo wiem, że Reks jest
dobrym człowiekiem, wykonał umówioną robotę, rozwija się w swoim fachu, ciężko pracuje
na utrzymanie rodziny. Warto więc w takich ludzi inwestować. Wybudowaliśmy też
kaplicę Bożego Miłosierdzia na górze Mount Keresa, gdzie kiedyś składano ofiary
dla boga Jagili. Kaplica jest piękna, ogromna, utrzymana w stylu góralskim, z
ogromnym dachem. Normalnie nie dałbym rady tego zrobić. Każdy papuaski
fachowiec zarządałby wysokiej zapłaty. Reks jest dobrym, pracowitym człowiekiem,
troskliwym ojcem i ogólnie fajnym człowiekiem. Wiem, że w tych narzędziach
dałem mu więcej niż to, na co byliśmy umówieni, ale nie żałuję tego, bo wiem,
że on uczciwie na to zapracował. Te narzędzia teraz mu służą i pozwalają zarobić
na utrzymanie rodziny. I tak staramy się pomagać.
Jak żyje się na Papui?
Nauczyłem się przyjmować
dzień takim, jaki jest. Można mieć coś zaplanowane, ale w międzyczasie wydarzy
się coś takiego, że nic z planów ci nie wyjdzie. I możesz się denerwować albo
po prostu powiedzieć sobie: zrobię to jutro. Stres i nerwy zabijają człowieka.
To, co nie wyszło mi dzisiaj, spróbuję zrobić jutro. To czyni nas bardziej
wolnymi. I gdy czasami jako misjonarze przyjeżdżamy do Europy, to mamy wrażenie,
że tutaj nie pasujemy, bo gdy Europejczykowi coś nie wyjdzie, to ma doła, jest
zdenerwowany. A na Papui ważne jest, aby po prostu być z ludźmi. I to jest
piękne.
Rozmawiamy w Wielkim Tygodniu. Jak wygląda
Wielkanoc na Papui Nowej Gwinei?
Święta Wielkanocne, jeśli chodzi o liturgię,
wyglądają podobnie jak w Polsce. Ogromnie cenię sobie bogactwo liturgii Triduum
Paschalnego i Świąt. To też bardzo przemawia do miejscowej ludności, która jest
niezwykle zaangażowana w celebrację. Pamiętam swoje pierwsze Święta spędzone na
Papui. W Wielki Czwartek, podczas liturgii przypominającej ustanowienie
Eucharystii i Sakramentu Kapłaństwa, modliliśmy się o nowe powołania. W Wielki
Piątek przygotowaliśmy ceremonię podobną do tej, jaka odbywa się na Papui, gdy
ktoś umrze. Nad Grobem Pańskim rozłożyliśmy domek z plandeki. Papuasi na twarze
nałożyli ziemię, jako symbol żałoby i smutku. Tak przeżywaliśmy śmierć Jezusa. Ogromne
znaczenie ma też Wielka Sobota i jej symbolika. Wyruszamy w ciemność nocy, ale
prowadzi nas Chrystus, który jest Światłem, co symbolizuje Paschał.
Czy na Papui inaczej przeżywa się Święta
Wielkanocne?
Z perspektywy lat przeżywam je głębiej,
bardziej świadomie. To, co mi się tam podoba, to fakt, że zawsze jest czas i
prawdziwa wiara, gdy opowiada się o Bogu… Tam nikt nie przebiera z
niecierpliwości nogami, wyczekując, żeby nabożeństwo się skończyło i żeby można
było pójść do domu. Nikt nie narzeka, że kazanie i czytania są długie. Wszyscy
z uwagą słuchają. Tam można naprawdę poczuć, że wychodzimy ze śmierci do życia,
z ciemności w jasność, że Zmartwychwstanie się dokonuje i spełnia. I tego właśnie
życzę wszystkim Przyjaciołom Misji MSF. Alleluja! Jezus żyje! Radujmy się!
Dziękuję za rozmowę
Małgorzata Zawadka
2021.03.31.
PS. 3 kwietnia 2021 r. w późnych godzinach
wieczornych (według polskiego czasu) ksiądz Robert bezpiecznie dotarł na Papuę
Nową Gwineę.
0 komentarze:
Publikowanie komentarza